Poznaj moją podróż po przyjaźni


Kiedy dziś zamykam oczy, wypowiadam słowo „przyjaźń”, widzę tak wielu wspaniałych ludzi, których wręcz trudno objąć wzrokiem. Czuję wdzięczność za wszystko, co mam, choć wiem, że moja wędrówka do punktu, w którym obecnie się znajduję, nie należała do łatwych. Była kręta, wyboista, często traciłam z oczu cel, a także wiarę i nadzieję, że moje życie kiedyś się zmieni. A jednak, cuda się zdarzają w najmniej oczekiwanym momencie. Choć nie od razu możemy dostrzec, że nasza teraźniejszość to właśnie ta chwila, na którą czekaliśmy od lat.

No dobrze, ale zacznijmy od początku. Doskonale pamiętam dzieciństwo i niską, nieśmiałą dziewczynkę, której nauczycielka śpiewu wciąż powtarzała, że nie umie śpiewać i upokarzała ją, a ona tak bardzo marzyła o życiu pełnym muzyki (dziś mogę powiedzieć tej małej dziewczynce, że śpiewa pięknie i jeszcze niejeden wspaniały występ przed nią). Marzyła również o wielkim gronie przyjaciół, z którymi będzie radośnie iść przez życie. Niestety świat wokół niej był okrutny. Nie rozumiała zasad, w które grali dorośli i niektóre dzieci. Ich postepowanie pozwoliło jej dorastać w poczuciu, że nic w życiu nie osiągnie, nic nie znaczy, w ogóle coś z nią jest nie tak. Wierzyła każdemu, kto pojawił się na jej drodze, a w słowach i czynach tych ludzi próżno było szukać wsparcia.

Tak szła przez życie, nie wierząc, że kiedyś pojawi się promyk słońca, dający nadzieję na lepsze dni. W gimnazjum i liceum co prawda poznała koleżanki, z którymi siedziała w jednej ławce i spędzała czas podczas przerw. Nieśmiało wyobrażała sobie, jak trwają w pięknej przyjaźni aż do śmierci. Niestety relacje zakończyły się wraz z ostatnim szkolnym dzwonkiem, zapowiadającym nowy etap edukacji.


Najtrudniej było chyba na pierwszym roku studiów, kiedy dotychczasowe życie uległo dużej zmianie. Nie było szkolnej ławki, codziennych lekcji rozpoczynających się o godzinie 7.30, wspólnego odrabiania zadań, słuchania The beatles. Coś się skończyło, coś się zaczęło. Ale odnalezienie się w nowej, studenckiej rzeczywistości okazało się nie lada wyzwaniem. 

Wraz z kolejnym etapem życia pojawiła się bezkresna samotność. W końcu nie było już regularnej nauki, sprawdzianów, dodatkowych zajęć które wypełniały wolny czas i znajomych z klasy. Nie było szkoły muzycznej. Nie było lekcji angielskiego. Zaczęło się dorosłe życie i dorywcza praca w formie udzielanych korepetycji. Nie było za wiele czasu na życie studenckie. Jednak lubiłam się uczyć, więc nie czułam, że coś traci. Dołączała do kolejnych mediów studenckich, gromadząc dziennikarskie doświadczenie. Przeprowadzałam pierwsze wywiady, przygotowywałam materiały dla telewizji. Czuła, że ta praca jest moim powołaniem. Tylko te piątki były takie puste. Nie miałam z kim pojechać na babskie zakupy, wybrać się do kina, do teatru. Często czuła się jak człowiek niepasujący do tego świata. Do tych ludzi. Do tej epoki.

Wciąż próbowałam zasłużyć na przyjaźń. Robiłam wiele, ale w zamian dostawała wciąż za mało. Nieproporcjonalnie do mojego zaangażowania. A kiedy ktoś zwrócił na mnie uwagę, łapczywie trzymałam się wyciągniętej ręki, jak człowiek, który tonąc, resztką sił łapie się ostatniej deski ratunku. Chciałam mieć przyjaciół, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Próbowałam zmieniać siebie, wierząc, że tak stanę się bardziej pasująca do otoczenia. Myślałam, że jeżeli schudnę, będę mniej mówić, przestanę dzielić się nastoletnimi miłosnymi rozterkami, będę trochę jak cień, wtedy wszyscy mnie pokochają! Wierzyłam, że problem tkwi we mnie samej! I dokładałam wszelkich starań, by zmienić siebie. Upodobnić się do innych.

Najbardziej samotna poczułam się w czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, kiedy otoczona mnóstwem młodych ludzi byłam zupełnie sama. Nikt nie chciał przygarnąć mnie do swojej grupy. Wciąż odbijałam się od ściany. Wtedy nie wiedziałam, że już za moment nastąpi wielka zmiana. Wszystko zaczęło się tak niepozornie. Zostałam poproszona o napisanie tekstu o świętych i błogosławionych patronach Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie. Wśród wymienionych nazwisk jedna postać w szczególności przykuła moją uwagę – błogosławiony Pier Giorgio Frassati. Dlaczego właśnie on? Bo zmarł 4 lipca, w moje urodziny.

Kilka dni później znów usłyszałam nazwisko Frassati. Tym razem dowiedziałam się, że w klasztorze ojców dominikanów odbędzie się czuwanie przy trumnie z ciałem błogosławionego. Z ciałem, które nie uległo rozkładowi! Czułam, że muszę tam być. Podczas czuwania uklękłam niedaleko trumny i pomodliłam się. W prostych słowach prosiłam o przyjaźń. Dziś, patrząc z perspektywy kilku lat, wiem, że ten momenty był początkiem mojego nowego życia. Kilka tygodni od tego zdarzenia na mojej drodze zaczęli pojawiać się radośni, uśmiechnięci ludzie. Dołączyłam do wspólnoty, w której po raz pierwszy poczułam się lubiana i przyjęta. To było miejsce pełne ludzi, w którym czułam się dobrze, do którego chciała wracać. Tutaj rozpoczęła się moja podróż po przyjaźni, ale również droga ku przyjaźni z Bogiem.

Kolejne lata mijały. Miałam już wokół siebie grono wspaniałych ludzi. W końcu mogłam poczuć się chciana, lubiana, akceptowana. Jednak wciąż nie przestawałam marzyć o przyjaciółce na całe życie. To pragnienie przysłaniało mi rzeczywistość i nie pozwalało docenić piękna, które mnie otaczało. Jeszcze wiele czasu musiało upłynąć, nim zrozumiałam czym jest prawdziwa przyjaźń. Stałam się samotna w gronie przyjaciół. Błądziłam jak dziecko we mgle, zamroczona własnymi wizjami, szukając czegoś nierealnego i nieprawdziwego.

Każda nowopoznana koleżanka stawała się kandydatką do miana przyjaciółki na całe życie. Byłam w stanie zrobić wiele, byle tylko zyskać towarzyszkę życia. Było to zadanie do odhaczenia. Niestety takie podejście skutkowało jedynie rozczarowaniami i cierpieniem. Dopiero po latach nieustannego zawodu drugim człowiekiem zrozumiałam, że nie o to chodzi w relacjach. Próbując się przypodobać innym, żeby zdobyć ich uznanie, w rzeczywistości chciałam wypełnić pustki w swoim sercu. Nie zastanawiałam się co potrzebuje mój przyjaciel, ale co dla niej będzie radością. Wciąż czekałam na telefon, powtarzając sobie, że nikogo nie obchodzę, dla nikogo nie jestem ważna. Ta świadomość jedynie potęgowała poczucie wyobcowania i samotności. Nie pomyślałam wtedy, że może warto samemu zadzwonić. A jeśli ktoś przez dłuższy czas nie odpowiada, najwidoczniej to nie jest ta relacja.

Długo nie mogłam pogodzić się z odejściem kogoś, kto był dla niej ważny, chociaż zranił mnie wielokrotnie. Nie widziałam tego co jest, ale to, co straciłam. W dniu moich urodzin czekałam na telefon od tego, kto widziałam, że stopniowo znika, przez co nie potrafiłam cieszyć się z obecności innych. Musiało upłynąć jeszcze wiele lat, nim zyskałam właściwą perspektywę. Z czasem zrozumiałam, że prawdziwa przyjaźń, na całe życie, jest decyzją dwojga ludzi, którzy chcą być dla siebie wsparciem na dobre i na złe. Chcą świadomie tworzyć relacje opartą na zaufaniu, akceptacji, zrozumieniu. Nie zawsze muszą siebie rozumieć, ale ważne, żeby przyjaciel potrafił wysłuchać, żeby innym razem zostać wysłuchanym. Przyjaźń jest pozbawiona egoizmu, a przepełniona empatią.

I jeszcze wiele mogłabym napisać, jednak o tym może później. Dziś chce tylko Ci powiedzieć, że najpiękniejsze przyjaźnie powstają, kiedy zaprzyjaźnisz się z samą/samym sobą. Pokochasz i zaakceptujesz siebie. Przyjmiesz swoją przeszłość i będziesz cieszyć się nadchodzącą przyszłością. Ale przede wszystkim będziesz trwać w teraźniejszości. Przestaniesz uciekać.

Tym, co zupełnie zmieniło moje życie było odpuszczenie innym. Przestałam oczekiwać, że staną się tacy, jakimi chciałam ich widzieć. Od tamtej pory sama staram się być najlepszą wersją siebie. Być dla innych, nie oczekując niczego w zamian. Co ciekawe, wszystko, czym się podzieliłam z drugim człowiekiem, wróciło do mnie. Może w innej postaci, przez inną osobę, jednak dało mi poczucie, że warto być sobą, dla innych.

Oczywiście moja podróż po przyjaźni wciąż trwa. I trwać będzie do końca mojego życia. Wciąż będę się jej uczyć, bo nie jestem idealna. Miewam gorsze dni, czasem w natłoku spraw daję się ponieść emocjom. To nie jest tak, że dziś jestem specjalistką od przyjaźni. Jednak wiem, że chce się zmieniać. Zmieniać swoje życie i otaczający mnie świat.

Z czasem zrozumiałam, że przyjaźń to relacja nie tylko z osobami, które poznaliśmy na rożnych etapach naszego życia. Przyjacielem może stać się Twój brat, siostra, rodzice, kuzyni, kuzynki. Każdy! Warunkiem, bez którego nie rozwiniesz wartościowych relacji, to poczucie, że chcesz o te przyjaźnie dbać, poznawać drugą osobę, spędzać z nią czas. Moim największym odkryciem jest również świadomość, że na przyjaźń nigdy nie jest za późno. Zawarta w późniejszych latach zwyczajnie będzie dojrzalsza, budowana na innych potrzebach dorosłych ludzi. Czasem trzeba również pozwolić komuś odejść na zawsze albo na chwile, żeby w wolności mógł wrócić lepszy.

Przyglądając się dziś mojemu życiu i tej małej, nieśmiałej dziewczynce, która miała tak wiele marzeń, nie żałuję swojej drogi. Wiem, że każde zdarzenie miało ogromne znaczenie. Spełniły się również moje marzenia. Dziś śpiewam i mam radość z tego, że mój głos daje przyjemność innym. Nie jestem również sama. Otaczają mnie wspaniali ludzie, z którymi mogę wszystko! A co najważniejsze, pokochałam siebie taką, jaka jestem. Nieidealną. Wciąż wymagającą pracy nad sobą. Jednak piękną w swoich niedoskonałościach i otwartą na innych. Dziś chciałabym się podzielić swoją drogą z Tobą! Mam nadzieję, że moja historia będzie dla Ciebie inspiracją do zmian. Jeżeli Twoja historia była inna, napisz do mnie. Chętnie posłucham o Twojej podróży po przyjaźni.

A teraz wybierz kolejny krok w Twojej podróży po przyjaźni.